niedziela, 10 kwietnia 2011

Zyjatka morskie i kimona (08.04.2011)

Poranek przed wyjazdem postanowilismy poswiecic na doglebne poznanie tego co jemy. W tym celu wybralismy sie do targu rybnego Tsukji, czyli olbrzymiej hali handlowej, w ktorej wszystkie tokijskie restauracje zaopatruja sie w swieze ryby. Niestety, w zwiazku z marcowymi wydarzeniami nie mielismy mozliwosci uczestniczyc w aukcji tunczykow (jak informuja tabliczki w "janglish"-"tourists are not allowed on tuna auction because earthquake generation"), ale i tak targ zrobil na nas ogromne wrazenie. Choć handel trwa od wczesnych godzin porannych, turystom wolno wchodzic dopiero od 9:00 zeby nie przeszkadzali w interesach. Mimo ze o tej porze wiekszosc handlarzy zbiera sie juz do domow, Tsukji wciaz jest pelen ludzi i glosny. Uskakujac z drogi rozpedzonych wozkow handlowych ogladalismy coraz to nowe morskie stworzenia. Nie musimy chyba dodawac, ze 90% nie bylismy w stanie rozpoznac?



Dopelnieniem wycieczki bylo sniadanie w jednym z miejscowych barow sushi, gdzie zjedlismy nie tylko najswiezsze ale i najsmaczniejsze sushi (nawet w porownaniu z jedzonym dzien wczesniej w restauracji). Coz mozna dodac poza "oishii!"

Czas bylo juz niestety porzucic ruchliwe Tokyo, pojechalismy wiec na stacje, aby przetestowac legendarne juz shinkanseny. O pociagach napiszemy jeszcze dokladniej innym razem, ale w skrocie mozemy zasugerowac tylko jedno "prezesie PKP przyjedz tu na korepetycje!". Pociagi sa punktualne (odjechal ze stacji co do sekundy), czyste, wygodne, nastawione na jak najwieksza wygode klienta i bardzo bardzo szybkie (ok. 514 km dzielace Tokyo i Kyoto pokonalismy w 165 minut).

Kyoto powitalo nas deszczowo, ale nie plakalismy zbyt mocno z tego powodu - do miasta przyjechalismy po 18:00, kiedy wszystkie zabytki sa juz zamkniete. Udalismy sie, wiec do swojego hotelu, ktory okazal sie o wiele ladniejszy od tego w Tokyo (mamy nawet podgrzewana toalete!). Samo miasto zreszta tez bardziej nam sie podoba. Jest duzo spokojniejsze i bardziej zielone, ulice sa szersze, a budynki - o wiele nizsze. Szczegolnie urzekajace sa drzewa wisni, ktorych jest tu bardzo duzo.

Wieczor zenska czesc naszej ekspedycji postanowila spedzic przebierajac sie w kimona. Zabawa byla przednia i tylko Piotrek nie dal sie namowic na zmiane w samuraja i ograniczyl sie do roli fotografa. Nalozenie ubrania nie bylo zbyt proste, ale na szczescie otrzymalysmy profesjonalna pomoc od przesympatycznej Japonki. Co prawda nieco zaskoczylysmy nasza opiekunke, kiedy powiedzialysmy jej, ze w Polsce nie ma trzesien ziemi. Zapytala wowczas z bardzo lekkim niedowierzaniem w glosie "Wcale?".

Pierwszy wieczor w Kyoto postanowilismy uhonorowac piwem w lokalnym barze, do ktorego pokierowala nas obsluga hotelu z komentarzem "To bardzo typowy japonski bar: pija tam sami Japonczycy, jest glosno, ciasno, goraco i pala tam papierowy, ale obsluga jest niezwykle sympatyczna i mimo ze nie znaja angielskiego, beda chcieli bardzo pomoc. No i coz - to wszystko prawda! Az przykro bylo wychodzic, szczegolnie gdy cala obsluga krzyczala nam na pozegnanie (co w Japonii w malych barach i restauracjach jest bardzo typowe).
Published with Blogger-droid v1.6.8

1 komentarz:

  1. Szkoda ze nie zamieściliście zdjęć z tego zakładania kimon:) Muszę też przyznać że jak tak czytam historię Waszego wyjazdu, to coraz większą motywację mam żeby samemu tam pojechać.
    Pozdrawiam serdecznie z wietrznej Warszawy
    Kagato

    OdpowiedzUsuń