poniedziałek, 2 maja 2011

Znowu w Tokyo (01-02.05.2011)

Po pozegnaniu milych gospodarzy nadszedl czas 'ostatkow' -ostatniej - powrotnej do stolicy - podrozy shinkansenem oraz ostatnich spacerow po miescie.

Odwiedzilismy park Ueno, kompletnie odmieniony po miesiacu - kwiatu wisni zniknely bez sladu, zastapione szumiacymi liscmi. Przespacerowalismy sie tez do lokalnego zoo, z jego glowna atrakcja - wielka panda (dostep do wybiegu jest zorganizowany po koncertowemu - zasieki chroniace przed tlumem przypominaja Krakowskie Przedmiescie sprzed roku). Na marginesie, mozna tutaj zobaczyc bardzo wiele zwierzat nieobecnych w ogrodach europejskich - a przynajmniej my sie z nimi dotad nie spotkalismy.



W poniedzialek natomiast dane nam bylo doswiadczyc, co znaczy tlum w Tokyo - trwajacy Zloty Tydzien, seria japonskich swiat i najdluzszy tutaj weekend roku, magicznie rozmnozyl ludzi na ulicach. Przejscie uliczka handlowa w znanej nam dzielnicy Asakusa okazalo sie byc duzym wyzwaniem, ktoremu szczesliwie podolalismy.



Ochlonac postanowilismy udajac sie na ostatnie prawdziwe sushi nieopodal targu Tsukiji - na pewno dlugo nie uda nam sie zdobyc czegos chocby zblizonego jakoscia i smakiem.

Wieczorem, na skutek naciskow Kasi, wybralismy sie na ostatnie karaoke. Tokijski lokal jednak wygrywa z Okinawa - jelenia pojawiajacego sie na scianie po prostu nie da sie pobic!



Tym akcentem konczymy nasza podroz - bedzie nam brakowalo tego kraju, jego doskonalej organizacji (tak latwo sie do niej przyzwyczaic!) i przemilych ludzi. Mamy nadzieje, ze dla Was, drodzy Czytelnicy, ten maly blog byl okienkiem na nowe widoki i zacheta do wybrania sie osobiscie na drugi koniec swiata. My mozemy tylko goraco zachecic do wyprawy na wlasna reke - ostatni miesiac byl pelen pozytywnych i ksztalcacych wrazen, ktorych na pismie nie zdolalby przekazac chyba nikt. Dziekujemy za odwiedziny na stronie i do zobaczenia w Polsce!

Japonio - arigato gozaimashita! Sayonara!
Published with Blogger-droid v1.6.8

Yudanaka - ryokan i malpy w kapieli (29-30.04.2011)

Po prawie miesiacu intensywnego zwiedzania uznalismy, ze nalezy nam sie odrobina odpoczynku, w zwiazku z czym po krotkim postoju w Nagano pojechalismy w gory do miasteczka onsenowego Yudanaka, gdzie pociagi podobnie jak w Zakopanem koncza swoj bieg. Yudanaka jest resortem skierowanym raczej dla japonskich turystow, ale nawet w takim miejscu znalazly sie angielskie mapki (przetlumaczone przez ochotnikow z miejscowego kolka nauki angielskiego) i oficjalny "przewodnik wolontariusz", ktory pokierowal nas do naszego ryokanu, czyli tradycyjnego hotelu japonskiego. Zgadza sie - postanowilismy porzucic schroniska mlodzezowe i hotele biznesowe dla prawdziwego ryokanu - milo nam doniesc, ze bylo warto! Co prawda wlasciciel ryokanu - starszy pan - odrobine sie przestraszyl i wezwal kogos do pomocy w komunikacji po angielsku (po raz pierwszy nazwano nas "gaijin"!), ale szybko odzyskal rezon i podal nam poreczny globus, abysmy mogli pokazac skad jestesmy. A kiedy zorientowal sie ze umiemy wydukac pare slow po japonsku niezmiernie sie ucieszyl i od tej chwili staral sie nie tylko porowadzic z nami inteligentne konwersacje, ale rowniez objasniac nam rozne zawilosci japonskiej polityki, tlumaczyc skad pochodza poszczegolne potrawy na sniadanie (dowiedzielismy sie, ze jedna z zakasek miala symbolizowac rosliny rodzace sie spod sniegu), a nawet przyniesc nam japonska gazete ze zdjeciami ze slubu ksiecia Williama! Nie musimy chyba dodawac, ze wszystkie nasze konwersacje odbywaly sie tylko po japonsku w zwiazku z czym zbyt wiele nie zrozumielismy, ale caly czas bardzo kulturalnie sie usmiechalismy!



Glownym punktem programu byl jednak spacer po parku krajobrazowym Jigokudani Yaen-koen, w ktorym zyja malpki uwielbiajace sie moczyc w goracych zrodlach. Nie zartujemy - stado okolo 200 japonskich makakow (nazywanych tu "snieznymi malpami") upodobalo sobie miejscowe jeziorka z goraca woda jako miejsce kapieli. Malpki sa cudne i bardzo slodkie, a w dodatku tak przyzwyczajone do ludzi, ze kreca sie pomiedzy nogami tlumu zwiedzajacych. Nawet w Indiach rzadko podchodzily tak blisko - ale to chyba nic dziwnego, skoro tutejszy park dziala w tej formie od 1964 roku!



Nie musimy chyba dodawac, ze pozazdroscilismy malpkom i postanowilismy w pelni wykorzystac dostepne w naszym ryokanie baseny do moczenia sie w goracej wodzie. Dodatkowa atrakcja byl fakt, ze jeden z mniejszych basenow mozna bylo zamknac i korzystac indywidualnie (tzw. "family bath"). Ryokan byl pelen gosci, ale w zwiazku z tym, ze onsen byl dostepny przez cala dobe czesto zdarzalo sie miec rotenburo tylko dla siebie (udalo nam sie zrobic nawet zdjecia dwoch wewnetrznych basenow).



W kapielach jestesmy coraz lepsi i coraz dluzej umiemy wytrzymac w prawie wrzacej wodzie. Co wiecej, Piotrek zapoznal w kapieli milego starszego Japonczyka, ktory znal angielski na tyle, by moc polecic nam kilka innych dobrych onsenow w Japonii. Zostalismy tez przez niego obdarowani plakato-kalendarzem z japonska roslinnoscia. Zreszta "puresento" otrzymalismy rowniez od naszych gospodarzy, ktorzy na pozegnanie dali nam nie tylko male zawieszki z kapiaca sie malpka, ale tez jablka na droge, cobysmy nie zglodnieli w pociagu. Az szkoda bylo wyjezdzac.
Published with Blogger-droid v1.6.8

niedziela, 1 maja 2011

Matsumoto - najstarszy zamek Japonii (28.04.2011)

Teoretycznie dzien mielismy spedzic w podobno pieknej dolinie Kamikochi polozonej w sercu japonskich Alp. Niestety, kiedy dotarlismy do naszej stacji przesiadkowej Hirayu Onsen okazalo sie, ze: a) w gorach jest wciaz zima i w niektorych miejscach lezy snieg po kostki; b) sa 3 stopnie (Kamikochi polozone jest wyzej wiec byloby jeszcze chlodniej) c) pada deszcz. Po szybkim sprawdzeniu rynsztunku i ustaleniu, ze nasze uniwersalne ubrania i buty (czyt. i na plaze i do ogolnego zwiedzania w warunkach jesienno-wiosennych) nie sprostaja takiemu wyzwaniu, ruszylismy dalej kretymi gorskimi drogami do Matsumoto.


Wielkie brawa naleza sie naszemu kierowcy autobusu, ktory nie tylko zrozumial z naszego lamanego japonskiego, ze jednak chcemy jechac dalej, ale tez pomogl nam zalatwic przedluzenie biletow w kasie (tym samym spozniajac sie z odjazdem o 2 minuty!). Na szczescie na gorskich serpentynach i w waskich, dlugich tunelach nadrobil opoznienie wiec nie musial popelnic seppuku. I jak tu nie kochac zawsze gotowych pomoc biednym gaijinom Japonczykow!

Polozone pomiedzy masywami gorskimi Matsumoto okazalo sie o wiele cieplejszym miejscem, niz znajdujaca sie po drugiej stronie lancucha japonskich Alp Takayama. Dzieki temu moglismy w milym sloncu ogladac glowna atrakcje turystyczna miasta - najstarszy drewniany zamek Japonii. Zamek Matsumoto, zwany przez swoje bialo-czarne ubarwienie zamkiem krukow, powstal okolo 1595 roku i jako jeden z nielicznych dotrwal do naszych czasow w nienaruszonym stanie. Tym samym jest uznawany razem z zamkami Himeji, Inuyama i Hikone za skarb narodowy.


Zamek zrobil na nas ogromne wrazenie, choc ze wspolczuciem myslelismy o samurajach w pelnej zbroi, ktorzy musieli poruszac sie po waskich i bardzo stromych schodach (stopnie nawet nam siegaly na wysokosc kolan).


Wracajac z zamku obejrzelismy jeszcze ulice poswiecona zabom.


A takze ulice Nakamichi, na ktorej zachowano oryginalne magazyny kupieckie z czasow podzialu klasowego Japonii.

Na zakonczenie spaceru spalaszowalismy jeszcze miejscowy smakolyk, czyli ciastko w ksztalcie ryby z nadzieniem ze slodkiej fasoli.


Milym zakonczeniem dnia byla bardzo goraca kapiel w onsenie - na ostatnim pietrze naszego hotelu znajdowala sie nie tylko "japonska wanna", ale rowniez sauna i zewnetrzne rotenburo, z ktorego wspaniale widac bylo rozgwiezdzone niebo.
Published with Blogger-droid v1.6.8

sobota, 30 kwietnia 2011

Takayama - deszcze i mgly na zboczach (26-27.04.2011)

We wtorkowy poranek pozegnalismy cieple wyspy i odlecielismy do Nagoyi, skad pociag powiozl nas na polnoc, w kierunku polozonego pod gorskimi szczytami miasta Takayama.

Sama trasa kolei moze byc uznana za atrakcje turystyczna - pociag, pnac sie w gore, przemierza serpentyny torow, a widoki roztaczajace sie za oknami sa naprawde piekne i malownicze. W czasie naszego przejazdu zaczal zapadac zmrok - nisko zawieszone chmury i snujace sie po zboczach mgly tworzyly niesamowita, zlowieszcza atmosfere.

Jak sie okazalo, zlowieszczosc ta oznaczala spadek temperatury do 8 stopni Celsjusza i siapiacy deszcz. Na szczescie, jak to w gorach, pogoda byla kaprysna i zmienna - poranek przywital nas sloncem i przyjemnym cieplem.


Nie tracac czasu, udalismy sie do glownego celu naszej wizyty w miescie - skansenu Hida-no-Sato. Na stosunkowo niewielkim terenie zgromadzono tam liczne budynki historyczne wraz z wyposazeniem, dokumentujac odmienna od innych czesci kraju architekture i codzienne obowiazki - to w koncu gory, wiec warunki klimatyczne roznia sie bardzo od nadmorskich miejscowosci, ktore dotad zwiedzalismy. Turysci maja rowniez mozliwosc obserwowania przy pracy spadkobiercow tutejszego rzemiosla artystycznego - rzezbiarzy, garncarzy, malarzy - oraz zakupu ich wyrobow.


Aby przydac przedsiewzieciu autentycznosci, lokalne wladze zdecydowaly, miedzy innymi, o kultywacji w okolicy skansenu pol ryzowych - dzieki temu calosc sprawia wrazenie wyjetej z dawnych wiekow gorskiej wioski.


Piekno roztaczajacego sie z wzniesien widoku na japonskie Alpy jest niestety nieco zaburzane przez koszmarnie zlocista kopule "swiatyni" jednej z sekt religijnych - powinni tego zdecydowanie zabronic. Szczesliwie, pobliski park oferuje punkt widokowy, z ktorego mozna podziwiac osniezone szczyty bez dodatkow specjalnych. Pogoda nie byla idealna, wiec zdjecia nie oddadza niestety wrazen - musicie nam uwierzyc na slowo.


Przy wejsciu na teren wioski, turystow wita duzy staw pelen, jak zawsze wyglodnialych, karpi. Lakomstwo tych stworzen nie zna granic - wystarczy podejsc do brzegu, by w wodzie ponizej zaroilo sie od tlusciochow wystawiajacych zarloczne pyski nad powierzchnie. Przezorni Japonczycy ustawili przy stawie koszyczek z buleczkami dla karpi i koszyczek na wrzucenie 30 jenow oplaty za sztuke - oczywiscie, gdyby ktos nie mial drobnych, w poblizu znajduje sie automat do rozmieniania pieniedzy - czy juz zaznaczalismy, jak wygodnym, dobrze zorganizowanym i przygotowanym do zwiedzania krajem jest Japonia?


Wychodzac zakupilismy jeszcze lokalny specjal - ryzowe krakersy (bardzo smaczne) i udalismy sie do naszego pokoju - jak sie okazalo, w sama pore, poniewaz zbierajace sie od jakiegos czasu chmury uznaly, ze jest ich juz wystarczajaco duzo i postanowily rozpoczac koncert na dachach.


Brzmienie kropel uderzajacych w blachy tak widac im sie spodobalo, ze bisowaly do poznego wieczora. Reszte dnia spedzilismy wiec w swiatyni, ktora byla w Takayamie naszym hotelem - odpoczywajac, moglismy kontemplowac piekno japonskiego ogrodu w deszczu.

Published with Blogger-droid v1.6.8