niedziela, 10 kwietnia 2011

Nikko (07. 04.2011)

Kolejny dzien postanowilismy spedzic w miejscu gromadzacym wiele sposrod najwazniejszych zabytkow Japonii - Nikko. Nikko to olbrzymi kompleks swiatynny polozony w gorach niedaleko Tokyo (ok. 45 min jazdy shinkansenem i tyle samo pociagiem lokalnym). Co ciekawe, oprocz pieknych swiatyn buddyjskich i shinto na miejscu mozna znalezc 2 mauzolea: Ieyasu Tokugawy oraz jego wnuka Iemitsu, jak rowniez stary japonski ogrod.



Niestety mielismy pecha, bo pojedyncze swiatynie sa od roku w renowacji (co w Japonii jest jednoznaczne z wybudowaniem "nad" nimi blaszanego budynku, ktory calkowicie zabezpiecza elementy podczas konserwacji - na pocieszenie dla turystow, na elewacji umieszczone jest zdjecie historycznego budynku, a wnetrza sa dalej otwarte dla zwiedzajacych. Nie liczac jednak tych drobnych niedogodnosci, bylismy Nikko zachwyceni. Zatopione w gorskim lesie budynki sa niezwykle piekne - intensywnie kolorowe i bardzo bogato zdobione. Calosc zas napawa spokojem i pozwala sie wyciszyc.



Mozna godzinami spacerowac, napotykajac tylko nieliczne grupy ludzi, co stanowilo dla nas mila odmiane po Tokyo. Co prawda, jezeli wierzyc przewodnikom to ta atmosfera spokoju jest w Nikko raczej rzadkim gosciem, zwykle te swiatynie (nalezace do listy Unesco) sa pelne tlumow turystow i niewiele roznia sie od centrum tokijskiej metropolii. Na pewno czesciowo nasze szczescie mozna przypisac srodkowi tygodnia (porzadni Japonczycy wtedy pracuja, a nie zwiedzaja), ale w wiekszosci wynika ono niewatpliwie z niedawnych wydarzen. Wiosna jest zwykle szczytem sezonu turystycznego dla Japonii (nic dziwnego - kazdy tak jak my chce przyjechac na hanami!), ale w tym roku wiekszosc turystow zdjeta podsycanym przez media strachem zrezygnowala z przyjazdu. Nikko jest tego niewatpliwie najbardziej jaskrawym przykladem, ale i nasz hotel w Tokyo swieci pustkami (mimo ze w lutym byl prawie caly zarezerwowany), a na ulicach prawie nie widac gaijinow. Moze wlasnie w zwiazku z powyzszym wielu Japonczykow usmiecha sie do nas na ulicach, a czesc zagaduje tradycyjnym "skad jestescie?". Nie zdarzylo sie rowniez, bysmy zbyt dlugo zastanawiali sie gdzie skrecic albo jakie bilety kupic - zawsze po chwili podchodzi do nas jeden z tubylcow niosac pomoc. Zapewne oprocz checi pomocy sa rowniez zmotywowani cwiczeniem angielskiego, ale bardzo czesto chca tez pokazac jak bardzo sie ciesza, ze przyjechalismy i przekonac nas ze nie musimy sie niczego bac - jeden Pan objasnil nam geografie Japonii (bo przeciez jako glupi gaijini na pewno jej nie znamy) i wyjasnil, ze w zwiazku z duza odlegloscia od epicentrum macowych wydarzen nie musimy sie bac Fukushimy ani tsunami. Moze wlasnie dzieki takim gestom czujemy sie tu jak w domu.

Przeciwwaga dla bardzo spokojnego dnia bylo trzesienie ziemi, ktore obudzilo nas kolo 23:30. Przyuczeni pierwszego dnia przez wlasciciela hotelu otworzylismy drzwi i czekalismy na koniec. Przez okolo 1-2 minuty wszystko drgalo, a potem sie uspokoilo jakby nigdy nic sie nie stalo. Z perspektywy mieszkancow Tokyo wydarzenie nie bylo specjalnie niezwykle - nikt o nim nawet nie wspomnial a na ulicach nie bylo sladu zadnych chocby najmniejszych zniszczen w rodzaju polamanych kwiatkow (wieksze szkody zdawal sie wyrzadzac wiejacy nastepnego ranka mocny wiatr, ktory porywal co lzejsze przedmioty i kartki). Dopiero z polskich wiadomosci dowiedzielismy sie, ze na polnocy w okolicach Sendai wystapily silne wstrzasy wtorne po marcowych wydarzeniach.
Published with Blogger-droid v1.6.8

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz