środa, 13 kwietnia 2011

Kyoto - Higashiyama (09.04.2011)

Jako ze dla Asi byl to ostatni dzien w Kyoto, postanowilismy wybrac sie na spacer po poludniowej Higashiyama, historycznej dzielnicy, ktora wszystkie przewodniki okreslaja jako "Kyoto w miniaturze". Co prawda na poczatek zaliczylismy mala wpadke, bo w pospiechu wsiedlismy do autobusu jadacego w przeciwnym kierunku dzieki czemu odbylismy niezaplanowane "Kyoto citytour". :-)

Zwiedzanie rozpoczelismy od swiatyni Kyomizu-dera, gdzie oprocz wspanialego tarasu, ogrodu, pagody i swietego zrodla moglismy zanurzyc sie w glab Tainai-meguri. Tainai-meguri, czyli "lono kobiecej bodhisattva" ma powodowac u zwiedzajacych ponowne duchowe narodziny. Poruszasz sie w calkowitych ciemnosciach (doslownie - nie ma roznicy czy ma sie otwarte czy zamkniete oczy) w waskim, kretym, bardzo goracym i dusznym korytarzu, gdzie jedynym przewodnikiem jest sznur zrobiony z olbrzymich buddyjskich korali. Pod koniec swojej podrozy docierasz do lekko podswietlonego kamienia, ktory powinienes przekrecic wypowiadajac zyczenie. Swiatlo dzienne witalam z niesamowita ulga i nogi mi drzaly jeszcze chwile po wyjsciu, ale wrazenie jest naprawde niesamowite!



Chwile pozniej zaglebilismy sie w waskie uliczki pelne malych sklepow i stoisk z przekaskami. Niestety w zwiazku z tym, ze byla sobota i do tego najpiekniejszy okres kwitnienia wisni Kyoto bylo pelne turystow. W ciagu paru godzin zobaczylismy wiecej bialych niz przez caly pobyt w Tokyo (glupio sie przyznac, ale czulismy sie wsrod tylu gaijinow jakos nieswojo). Na szczescie dla rownowagi udalo nam sie rowniez wypatrzec kilka geish i maiko (lub tez japonskich turystek przebranych za geishe, bo cos zbyt chetnie pozwalaly sobie robic zdjecia).



Po chwili wytchnienia w parku Maruyama-koen, gdzie wsrod setek ludzi swietujacych hanami moglismy zobaczyc najslynniejsze lokalne drzewo wisni Gion shidare-zakura, zakonczylismy nasza wycieczke wizyta w dwoch swiatyniach: Chion-in (olbrzymi kompleks, ktory moze pochwalic sie najwieksza brama swiatynna w calej Japonii) i Shoren-in (na szczescie malo popularna wsrod turystow swiatynia, ktora slynie z drzew kamforowych i pieknych ogrodow).




Czas niestety nas gonil, wiec wrocilismy na olbrzymia stacje Kyoto, gdzie po zjedzeniu intrygujacych okonomiyaki (powszechnie nazywane "japonska pizza", choc w naszym odczuciu niewiele maja z nia wspolnego - w rzeczywistosci to placki z kapusty i ciasta z roznymi dodatkami podawane na podgrzewanym blacie stolu; konsystencja najbardziej przypominaja nasze omlety), odprowadzilismy Asie na powrotny pociag do Tokyo. Tym samym sily naszej wyprawy poszukujacej Godzilli dramatycznie zmniejszyly sie o 1/3 :-(

Aby nieco poprawic sobie humor po smutnym pozegnaniu, udalismy sie nad brzeg Kama-gawa, aby zobaczyc historyczne dzielnice "rozrywki" zamieszkale przez geishe. Zdecydowalismy sie odwiedzic zarowno slynny Gion, jak i niedalekie Pontocho. Ku naszemu zaskoczeniu mimo ze oba te miejsca naleza do swiata "wierzb i kwiatow", bardzo roznia sie wygladem i charakterem. Pontocho w przeciwienstwie do Gion charakteryzuje sie bardzo waskimi uliczkami i dosc wysoka jak na Kyoto zabudowa, w ktorej olbrzymie okna wychodza prosto na rzeke. Nadaje to uliczkom, mimo tlumu turystow bardziej intymnego charakteru. Gion jest nie tylko o wiele bardziej przestronny, ale i urozmaicony w zabudowie. Po jednokierunkowych ulicach mkna taksowki przewozace zarowno geiko i maiko (geishe oraz ich uczennice), jak i ich klientow, do licznych restauracji i herbaciarni. Mielismy nawet dosc szczescia, aby dwukrotnie wypatrzec geishe (sadzac po szybkosci jaka przemykaly pomiedzy taksowka i herbaciarnia, oraz ewidentnej checi unikniecia wzroku turystow podejrzewamy nawet, ze byly autentyczne).
Published with Blogger-droid v1.6.8

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz